niedziela, 25 stycznia 2015

Kolorowe kredki w pudełeczku noszę...

Kredki - ołówkowe, świecowe, okrągłe, trójkątne, wykręcane, pachnące i te tradycyjne. Mazaki - najzwyklejsze, znikające i z brokatem. Przydasie różne, jak nożyczki, pędzelki, ołówki z ciekawymi, atrakcyjnymi dla dziecka końcówkami - a to jakieś zwierzątko, a to jakaś postać, na widok której buzia sama się uśmiecha. Stwierdzam, że gdybym jakimś magicznym sposobem została przeniesiona w czasie i mając lat np. 7 przez chwilę mogła tych wszystkich dobrodziejstw dotknąć i używać - dziś byłabym jakąś znaną artystką (No i co, że brak mi talentu?) ;). Te rzeczy - takie piękne, kolorowe, świecące i pachnące - aż proszą, by wziąć je do ręki i kolorować, malować, wycinać, tworzyć. Jestem z tych szczęśliwców, którzy zawodowo robią to, co sobie wymarzyli i w swojej pracy mogę razem z dzieckiem czarować świat barwami. W domu też ciągle przybory plastyczne nam się rozmnażają. I nie wiem, czy to za sprawą Emilkowych próśb, czy raczej mojego przekonania, że kolejny komplet kredek jest lepszy od poprzedniego :). Kredek, farb, wycinanek, kartek i innych plastycznych "przydasiów" nie potrafię Emilce (i sobie) odmówić. Jakaś taka moja słabość ;). Dużo tego i przechowywać trzeba. Co jakiś czas tworzę więc nowe pojemniki. O takie:




3 komentarze: